piątek, 13 września 2013

Niebo jest blisko

         - Adaaasiu! Adaaasiu! Nie biegnij tak, stań prosto, proszę. Tak. Teraz dobrze. Stój. Nie tak, uśmiechnij się. Mamy wyglądać na szczęśliwych. Uśmiechnij się, synku. No dalej! Pięknie.
           Pstryknął aparat, sztuczne uśmiechy zniknęły z twarzy ślicznej szatynki i malutkiego chłopczyka. Jej morskie oczy zmętniały z powrotem, jego - o nieco ciemniejszej barwie, ożywiły się. Wyrwał się z objęć matki, chłopak stojący za obiektywem powstrzymał uśmiech, choć gorycz zaciskająca usta Annie mówiła wiele. Ale Peeta już taki był. Właśnie pomagał im w comiesięcznym rytuale. Co miesiąc stawał za obiektywem, naciskając guzik, który zawsze kojarzył się Annie z pistoletem.
           Gdy zdjęcia wydrukowano, biegł do domku Annie, stojącego na uboczu, w lesie, i zanosił jej odbitkę. Za fatygę mógł obserwować, jak dziewczyna z dzieckiem na rękach wkłada zdjęcie do pojemniczka ze spadochronem i uruchamia machinę. Póki napotka wiatr, będzie leciał.
           Na co liczyła Annie? Że doleci tam, wysoko, gdzie żadne z nich na razie nie mogło dosięgać? 
Potem Peeta szedł do domu. Słonecznego, jasnego. Chmury gradowe ze wspomnieniami z Igrzysk rozwiewała dwójka dzieci- dziewczynka i chłopczyk, dwójka najcudowniejszych istot na ziemi. Według niego. Gdy Peeta wracał, Annie przeczyła realiom świata. Nie miał racji- ona sięgała nieba codziennie. Codziennie jej twarz rozjaśniał uśmiech, gdy w wymyślnych kształtach chmur dostrzegała wymarzone odpowiedzi. Śmiała się sama do siebie, gdy mały Finnick, nazywany drugim imieniem- Adasiem, biegał wokół, nie pojmując świata. Ona też wciąż się w nim gubiła. 
           Rozdmuchując mlecze i rwąc chabry na płatki doszukiwała się odpowiedzi. Tak, nie. Tak, nie. Tak.
           Czasem został o jeden płatek za dużo, czasem zamiast łodyżki w ręku zostawały liście. Wtedy jasną twarz Annie osnuwały mgły smutku. Smutku, który sama sobie wymyślała, by nie stracić doszczętnie zmysłów. Raz wmawiała sobie, że płacze po rozbitej doniczce z petunią. Obok morze szumiało, kolorem przywodząc na myśl wiele wspomnień...
           Żyła z dnia na dzień, nie wspominając. Bała się wspomnień. Były okrutne. Nawet ich ślub, kolor kwiatów na torcie- w jej wyobraźni lukier miał barwę krwi. 
           Psy, koty, zwierzęta budziły w niej przerażenie. Mimo strachu, kiedyś zastanawiała się często, jak wyglądały tamte zmiechy.
           Teraz Adaś- Finnick miał sześć lat, już kilkadziesiąt zdjęć krążyło po świecie. Annie się nie poddawała, jednocześnie składając broń w zawieszeniu. Gdy życie pukało do jej drzwi, jej odpowiedzią była biała flaga, gdy była w lepszym nastroju- gałązki oliwne. 
           
           
           
           Jej syn nie rozumiał. Miał kilka lat, uczył się czytać, potrafił dosyć składnie mówić. Ale nie rozumiał. No bo jak tu zrozumieć, że to, co widzisz przed sobą, to nie złomowisko, ale czyjś dom, pogrzebany nienawiścią? Jak wytłumaczyć małemu chłopczykowi, że jego tata, którego nigdy nie poznał, nie wróci? I dlaczego? 
           Annie się bała. Po prostu, bała się pytań. I odpowiedzi. Patrzyła w znajome oczy błyszczące w twarzyczce synka i skurcze bólu przeszywały jej duszę. Z każdym dniem była coraz bliżej niego. Z każdym dniem sięgała wyżej gwiazd. Z każdym dniem obserwowano ją z coraz większym niepokojem. Ludzie żałowali jej, a nienawidziła litości. Ale bardziej żałowali Adasia- taki mały, a już dzieciństwo zmarnowane. Nienawidziła współczucia z konieczności.
           Wiedziała, że się nad nią litują, uśmiechając z wysiłkiem, ukradkiem, by znajomi nie widzieli. Nikt już nie pamiętał o misji w Kapitolu, wspomnienia zostały dokładnie zatarte.
           Finnick...? Kim był Finnick? A tak, to ten przystojniak, który w końcu ożenił się z tą świruską.
Dla nich był pustym przedmiotem o dużej wartości materialnej. Czymś, o czym można było plotkować.
Nienawidziła ich za to, i uczyła tej nienawiści Adasia. Wspólnie patrzyli spode łba, gdy ktoś nerwowo pozdrawiał ich, dokładnie teraz się gdzieś spiesząc. 
           Tylko te dwa uczucia jej zostały. Dwa, o granicy tak cienkiej, że prawie niezauważalnej. Miłość, jednocześnie spełniona i niespełniona, do dwóch osób najdroższych jej na świecie. Nienawiść. Do prawie wszystkich, których znała. Niektórzy, jak Katniss czy Peeta nie potrzebowali złudzeń. Potrafili przytulić, wypłakać razem z tobą, nie pocieszali- nie ma sensu. Ale jej dawno skończyły się łzy.
Przychodzili czasem, prawie zawsze osobno. Gdy widziała ich razem, miała ochotę zabić. Szczęście promieniowało od niebieskich i szarych oczu, zasłaniając cienką zasłonką ukryty ból. Ona nie potrafiła się tak maskować. Finnick też nie, i to właśnie w nim ceniła. Zawsze był szczery. Prawie.
           Nie powiedział jej, gdzie idzie wtedy, przed misją. 
           Choć bolało, żałowała. Że go nie zatrzymała, że nie został. 
           Finnick nie żyje. Został zamordowany- powtarzała co rano. Czasem w towarzystwie Adasia, który wtedy milkł i przypatrywał się twarzy matki. Został zamordowany. 
To jedyne, co Adaś na razie wie o ojcu, i ma tyle inteligencji, by nie pytać o więcej. Na razie Annie składała broń. 
           Kiedyś dosięgnie gwiazd.



__________________________________
patrzę, patrzę i oczom nie wierzę, 500 wyświetleń :O i tak z połowę nabiłam sama, ale to nic ;_:
w każdym razie postanowiłam zrobić Wam małą niespodziankę - za aktywność, za mnóstwo motywacji do pracy, za to że mam dla kogo pilnować akapitów i interpunkcji :D
mianowicie - w najbliższych dniach opublikuję moje pierwsze opowiadanie dotyczące IŚ (dotyczyło konkursu na pewnej stronie, ale może się nie pogniewają c;), bez żadnych poprawek. nie wiem nawet, czy będą akapity, bo zaczęłam to czytać i po prostu jestem tak sobą zdegustowana, że nie wiem czy dotrwam do końca poprawiania XD
ale, oprócz akapitów, nie będę nic usuwać, dodawać, ani zmieniać. kompletnie nic - chciałabym, żebyście zobaczyli, jak zaczynałam przygodę z Igrzyskami, mniej więcej rok temu c;
potem ludzie przyjaźnie krytyczni lekko sugerowali, by zmniejszyć sentymentalność w opowiadaniu, coś poprawić, więc mam dwie wersje, ale druga jest już po poprawkach.
Wy dostaniecie pierwszą, ale uprzedzam, że jest po prostu śmieszna, aż wstyd mi to publikować xD naprawdę, w niektórych momentach jestem tak zniesmaczona, że tylko facepalm naszego kochanego księdza od religii (pozdrawiam, ksiądz facepalmy robi genialnie) może to wyrazić :D
ale przynajmniej pośmiejemy się razem, będzie zabawnie XD 
/wi.
/gynvaelwedd (~ dziecko lodu / zimy)

3 komentarze:

  1. ;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;; NIE. ;; Przepraszam, że wczoraj nie skomentowałam ale już nie miałam siły ;; Twoje historie mnie dobiły ;; i dziś tak na dobry początek Annie mne zastrzeliła ;; Piękne ;;;;;;;;;;;;; Boskie ;;;;;;;; Cudne ;;;;;;;; Świetne ;;;;;;;; Dalej czekam na coś z Peeniss i samobójstwem :') Pozdrówki i weny!! :')

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mamy bardzo podobną psychikę, Martin z Gry o Tron byłby dumny - LETS KILL ALL THE CHARACTERS! będzie fajnie XD

      Usuń
    2. To taka gra :") Istnieją jednak znacznie gorsze zabawy <3 ;;;; <3 xDDD

      Usuń