sobota, 31 sierpnia 2013

Zwyczajna historia Felicity

Puk, puk. Do ciężkich, dębowych drzwi zastukała młoda dziewczyna. Na oko dwudziestoletnia, z ciemnymi włosami schowanymi pod szarą czapką. Czekała przed domem, potupując z zimna. Nic dziwnego, na zewnątrz było co najmniej piętnaście stopni mrozu- taka zima to rzadkość.
       
       Dębowe skrzydła otworzyły się. Katniss cicho wsunęła się do domku. W niedużym, ciemnym mieszkaniu czekały na nią dwa koślawe krzesła i stolik pośrodku, dalej dostrzegła łóżko w kącie i palenisko, wygasłe i ponure. Cały jej dobytek- i ona. Zapatrzona w okno, kobieta w białej sukience stała przy zasłonce, bawiąc się materiałem. Krucze włosy z pasmami siwizny opadały luźno na ramiona, długie prawie do pasa.
       - Jednak przyszłaś. Po co? Moja historia nie jest tak fascynująca jak twoja, a wspomnienia- nie warte twojego czasu – ciemnowłosa odwróciła się. Katniss ujrzała poznaczoną zmarszczkami twarz, cienkie, zaciśnięte w wąską linię usta i ocienione długimi rzęsami zielone oczy. Wciąż bystre, pełne energii, nie pasowały do tej twarzy. Felicity nie była piękna, nie była nawet ładna. A nawet, jeśli kiedyś potrafiła się uśmiechać, czas zatarł wszelkie wspomnienie o tej zapomnianej czynności.
       - Nie mów tak. Może… Może nie powinnam się wtrącać, może myślisz jak ja. Gdy cierpię, nienawidzę, jak ktoś, kto nie podziela mojego bólu, usiłuje mi współczuć. To nie jego ból, to nie jego smutek. Wtedy potrzebuję samotności. Wtedy zamykam się, wtedy prawie nikt nie ma kodu dostępu. Kod dyktuje mi serce, a tylko jedna osoba zna je lepiej ode mnie.
       Felicity spojrzała na dziewczynę. W oczach Katniss odbijała się jej złość, jej smutek i jej cierpienie, przełożone na język duszy. Z wahaniem otworzyła usta- opuściła oczy i schyliła głowę. Pierwsze słowa były prawie niezrozumiałe. 
       - Dla kogoś takiego jak ty, moja osobowość jest niepojęta. Zapewne nie będziesz potrafiła pojąć, jak bardzo samolubną jestem osobą, jak egoistycznie podchodzę do życia. Nawet teraz dałam ci gorsze krzesło niż to, na którym siedzę. No i nie masz co liczyć na herbatę, czy coś. 
       - Felicity…
       - Nie. Chciałaś, to proszę. Zapamiętaj to, dziewczyno z ogniem. Moja historia nie ma w sobie płomienia, który tak cenisz. Ja jestem i byłam tylko kolejną trybutką, której się poszczęściło. Nie ma we mnie nic wyjątkowego! Rozumiesz?! Ja… Moja opowieść dla ciebie zacznie się w maju. Byłam siostrzenicą zwycięzcy, nie brakowało mi niczego do nawet więcej niż skromnego życia. W maju dostałam śliczną, białą sukienkę. Miałam wtedy 15 lat, już kilka razy moje nazwisko pojawiło się w puli, ale nigdy więcej, niż kazało prawo.
       Sukienka była biała. Miała kilka zakładek, na końcu nawet falbankę. To niesamowite, wiesz? Jak wtedy cieszyłam się z tej falbanki, myślałam, że Mia- moja koleżanka- będzie bardzo zazdrosna. Cieszyłam się z tego! Cieszyłam! Codziennie widywałam Mię, Josie i Dominikę. Patrzyłam na ich głód- wyzierał z ich oczu, gdy pod koniec każdego miesiąca kończyła się żywność za astragale… I nie wzruszało mnie to. Codziennie miałam bułkę ze sobą. Taką małą, wiesz, nie słodką czy z serem- ale zwykłą, najzwyklejszą. Ta bułka zazwyczaj była ciepła, nieprzypalona, idealna. W takim czystym, białym papierku. Moje życie wtedy miało kolor bieli…
       Wracając- sukienka była biała. Chociaż, jak tak sobie przypominam, chyba wpadała w żółć… Z kołnierzykiem, i czterema guziczkami. Guziczki były nieduże, gładkie. Sukienka była cudowna, z jakiegoś mięciutkiego materiału. Wujek nie żałował wtedy pieniędzy na dumną siostrzenicę, podzielającą jego pychę, dumę, butę… 
       Pewnie nie uwierzysz, ale przez te kilka miesięcy wyczekiwałam dnia Dożynek. Mama zapewniała, że mnie nie wylosują, a Dożynki wówczas były dla mnie okazją do ładnych strojów. Chore, prawda…? Pochodziłam z Ósemki. Może to mnie usprawiedliwia? Usprawiedliwia, prawda? – zielone oczy Felicity patrzyły z rozpaczą. Szukała wsparcia, pomocy. Katniss milczała.
       - Masz rację. Nie usprawiedliwia. Cóż… Potem pamiętam zamęt na Placu, gwar rozmów, a potem ciszę. Veross losował wtedy karteczki, pamiętam że najpierw padło nazwisko Daniela. Takich rzeczy się nie zapomina! A, no tak, ty wiesz. A mi wciąż wydaje się, że to mi przypadł najgorszy los. Zawsze nie lubiana, nie potrafiłam dobrze się uczyć, śpiewać czy tańczyć. Właściwie nic nie potrafiłam. To smutne, nawet nie wiesz jak bardzo. Umiałam tylko narzekać, to jedno wychodziło mi świetnie. Ale znowu się zgubiłam. A więc, gdy nadszedł upragniony sierpień, założyłam po raz pierwszy moją cudowną sukienkę. Tę białą. 
       I wtedy zdarzyła się moje pierwsza życiowa tragedia. Gdy szłam na Dożynki, na ulicy stała dwójka dzieci. Malutki chłopczyk i odrobinę starsza dziewczynka- na oko po cztery, pięć lat. Byli przeraźliwie chudzi, oczy raziły głodem. Miały umorusane, czarne od błota rączki i brudne ubranka. Stały same,  chłopczyk ściskał w dłoni coś szarego. Gdy przechodziłam obok, nie zwracając uwagi na dzieci ani pragnienie w ich oczach, dziewczynka zastąpiła mi drogę. W jakichś nieskładnych słowach poprosiła o chleb. Czy o coś do jedzenia. Błagała, poważne, duże oczy, niepasujące do dziecięcej twarzyczki błagały razem z nią. Chłopczyk także podbiegł. Przeraziłam się- nigdy nie miałam do czynienia z dziećmi ulicy. 
       Wtedy... Odtrąciłam ją. Nie miałam nic przy sobie, ale przecież gdybym chciała, mogłabym pobiec do domu czy do piekarni. Nie zrobiłam nic. To dziecko, ta dziewczynka nie płakała. Dopiero teraz, przypominając sobie jej oczy widzę rezygnację. 
       Ale nie to było najgorsze. Braciszek tej dziewczynki złapał mnie wtedy za rąbek mojej nieskazitelnej sukienki. Pobrudził ją swoją ubłoconą rączką, a na falbance, której ledwo dosięgał, zawiesił trzymaną w rączce gałązkę lipy... A ja go uderzyłam! Uderzyłam go w rękę, i natychmiast zaczęłam czyścić sukienkę. Katniss, pojmujesz to?!
       Katniss siedziała z oczyma utkwionymi w stole. Dłonie zacisnęła w pięści, do pobielałych kciuków nie dopływała krew. Bała się zrozumieć. 
       - Gdy względnie oczyściłam sukienkę - kontynuowała Felicity - oczywiście pobiegłam na Plac. Kątem oka widziałam, jak dziewczynka upada... Tak mi się wydaje. Albo nie upadła, a to moje sumienie dopomina się po kilkunastu latach... Sama nie wiem. Ginę w tym! Gubię się! - po tych słowach kobieta zaszlochała. Jej płacz był rozdzierający, po raz pierwszy od lat tak wyraźnie poruszyła swoje wspomnienia. 
       - Później były Dożynki, kilka karteczek na tysiące. Nigdy nie spodziewałabym się, że to moje nazwisko padnie. A właśnie ono widniało na tej przerażającej karteczce, niedużej, białej... Znów biel. 
Gdy zostałam wylosowana, wszyscy zwrócili się w moim kierunku. Stałam obok Mii - myślałam że wypchnie mnie, zemści się za lata mojej cholernej pychy... Mia ścisnęła moją rękę, jej palce splotły się z moimi. Moje ciepłe dłonie z jej lodowatymi. Dominika, stojąca za Mią także posłała mi współczujące spojrzenie. Do dziś zastanawiam się, dlaczego?! Byłam samolubnym bachorem, nieznającą życia marudą. Wtedy nie przyszłoby mi na myśl, że one były po prostu dobre. Mój świat składał się wtedy z sukienek, bucików i wstążek. Na dobro nie było tam miejsca. Nie na bezinteresowne dobro.
       Ubrani w biel strażnicy poprowadzili mnie na scenę. Wcześniej wyszedł Daniel- znałam go, był ode mnie rok starszy, a jego matka doskonale szyła kurtki. Na niego padło, ale nie byłam w stanie mu współczuć. Gdy prowadzili mnie za scenę, wybuchnęłam płaczem jak małe dziecko. Przejmowałam się tylko sobą, torturami, jakie przeżyję, śmiercią, która mnie czeka. Daniel szedł z podniesioną głową, patrzył na mnie dziwnie i nie odzywał się. A ja wrzeszczałam, wyrywałam się i szlochałam. Mój płacz słyszano chyba aż na Placu. Wreszcie zabrakło mi łez, ale nie egoizmu. Stale użalałam się nad sobą, stale martwiłam tylko o siebie. Daniel mnie nie obchodził- co z tego, że kiedyś podarował mi piękną wstążkę- według mnie to był tylko słuszny ruch, prawidłowe posunięcie. Coś wyjątkowego? Nie, skądże. Przecież co rusz dostawałam coś pięknego. 
       Moją mentorką została Cassie, podstarzała zwyciężczyni drugich Igrzysk- ja brałam udział w 43. Danielowi trafił się młody Paweł, jakiś genialny chłopak z przedostatnich Igrzysk. Pamiętam, jak pierwszego dnia w Kapitolu nawrzeszczałam na Daniela, że zabrał mi lepszego mentora... Nigdy tego nie zapomnę. Nie zapomnę też tego samego Daniela, umierającego z uśmiechem na ustach, z podniesioną głową. W ostatnim dniu zginął poprzez truciznę zawodowca z Jedynki.
       Katniss, muszę opowiadać wszystko? Jak przebiegał mój "pobyt" na arenie, jak przejrzałam na oczy, trzymając za rękę umierającego przyjaciela? Nie, nie byłam w nim zakochana. Ja nie kochałam nikogo prócz siebie. Ale gdy umierał, miałam wrażenie, jakby przekazywał mi swoją siłę. Jego twarz pęczniała, z oczu wypływała biała maź, usta rozdęły się w krwawym uśmiechu. Ręce spulchniały, dłonie straciły kształt. Trucizna jednak zaczęła działać dopiero na końcu, gdy, dusząc się własną śliną, Daniel umierał z bólu. Nawet wtedy byłam zbyt wielkim tchórzem, by zakończyć jego cierpienia. Cierpiał… A ja cierpiałam razem z nim, razem z nim umierała moja pycha, razem z nim ginął cały mój dotychczasowy świat. Świat naiwnego, rozpieszczonego dziecka… 
       Gdy jego życie się zakończyło, nieświadomie umoczyłam rękę w błocie, rysując mu na czole rysunek liścia lipy. Ostatni rozpaczliwy gest, ostatnia szansa dana rzeczywistości na powrót do normalności. Życie jednak jest okrutne. Bardziej niż wtedy, gdy nie masz wstążki pod kolor włosów. Bardziej niż wtedy, gdy sukienka zawinie się, a falbanka ukryje.
       Życie jest okrutne, gdy mała rączka umierającego z głodu dziecka próbuje cię zatrzymać. Gdy nie zauważasz płaczu biednych, gdy przechodzisz obojętnie obok cierpienia i nędzy. Gdy dziecko, które nigdy się nie najadło, z wilczym głodem patrzy na ciebie, a ty masz w ręku jedzenie… Gdy kaszle krwią, gdy upada na kolana…
       Ale jest też okrutne, gdy umiera ktoś kogo kochasz. Ciekawe słowa w moich ustach, prawda? Tak, ja mogę się tylko zastanawiać, jak to jest. Powiedz Katniss, jak to jest? - krzyknęła; przekrwione oczy upiornie podchodziły do powiek. - No?! Jak to jest, gdy umiera ktoś, kogoś kochasz, a jedynym darem są kwiatki wokół główki?! No?! - wrzeszczała Felicity bez opamiętania. 
       - Felicity! Przestań! – dwie łzy popłynęły po policzkach dziewczyny. - Chcesz wiedzieć?! Naprawdę chcesz wiedzieć, jak to jest gdy osoba, którą kochasz nad życie jest torturowana, zabijana, a potem unicestwiana z pamięci innych?! Chcesz wiedzieć?! 
       Dwie kobiety, młodsza i starsza, patrzyły sobie w oczy. Patrzyły w oczy i znajdywały tam udręczenie, ból, smutek… Rezygnację. 
       - Ja... Ja wariuję. Nie. Tamten chłopczyk nie daje mi spokoju, oczy dziewczynki do dziś widzę w koszmarach. Zasadziłam lipy, ich zapach to moja własna pokuta… Boję się zasypiać! Gdy wróciłam do Ósemki po Tournee, nie zobaczyłam już nigdy tej dwójki… Ani Mii. Ani jej rodziny. - szczupła dłoń Felicity musnęła rękę Katniss. - Wybacz mi...
       Wiesz... Teraz często chodzę na cmentarz. Widzę setki bezimiennych mogiłek, często pochowane są tam malutkie dzieci. Chodzę tam, przystaję pod płotkiem i myślę: "Który z tych grobów dzielą oni?" Na którym kamieniu powinny być wyryte dwa imiona? Często spotykam tu małe dzieci, prowadzone za rękę przez starsze. Raz widziałam, jak około czternastoletnia blondynka szła z malutką siostrą na rękach. Klękała obok najbliższej mogiły- nie wiedziała, że wczoraj ulicami miasta przejechała "śmieciarka"... Nie wiedziała, że na zwłokach jej matki leży już ktoś inny. A może modliła się za ojca, który zginął przez kaprys prezydenta? Lub rodzeństwo, które zmarło z głodu... Małe dziecko, przyprowadzane przez blondynkę biega. Biega wokół zbiorowego grobu, wesoło rozkopując nóżkami ziemię. Bawi się, a łzy płyną. Co za różnica, dziewczyny, jej siostrzyczki, czy moje? Każde łzy mają taką samą wartość- żadną. 
       Więcej nie przyszły. Nigdy. To okrutne. Dopiero teraz, patrząc na ciebie uświadamiam sobie, że moje życie zawsze było ustalone przez Kapitol. Byłam pionkiem! Jestem nadal, gdy tak zwierzam ci się ze swoich trosk... Katniss. Jesteś tam ze mną? Z tą młodą dziewczyną w białej sukience, poplamionej przy koniuszku...? Proszę cię, bądź... Wiem, że ty w moim wieku zarabiałaś sama na siebie. Ja nie umiałam nic- do dziś zastanawiam się, jak udało mi się zwyciężyć. Głównie dzięki Danielowi, to oczywiste. Gdy zginął, po prostu pozwoliłam, żeby reszta się pozabijała. Ja zabiłam łącznie cztery osoby. Dwie dziewczyny- z twojego dystryktu i oboje z 3, oraz chłopaka z 6. Wiesz, para z trójki miała charakterystyczne, ciemne włosy obcięte na krótko, ciemne oczy i byli niscy. Nie zdążyłam nigdy ich poznać. Pozostała dwójka miała jasne loki, oboje. Pamiętam należące do Sashy przenikliwe, niebieskie oczy... Za wolne, zbyt delikatne. I znowu moja sukienka. Nie mam jej już… Nie mam nic. Mii, Dominiki, dzieci… Nie mam nic, za co mogłabym zginąć. To brzmi okrutnie, ale zazdroszczę ci torturowanego Peety, umierającej siostry i nieobecnego ojca. Ja nie mam nic. Moja dusza, której fragmenty giną wraz z każdym umierającym z głodu dzieckiem na ulicy, dawno już została pogrzebana. Teraz, została mi tylko sukienka. Powiewała lekko, gdy szłam przez Plac. 
       Katniss odwróciła wzrok. Jej uczucia buzowały, Felicity przypomniała jej Madge, Lavinię, Dariusa, wszystkich tych, którzy zginęli praktycznie na jej oczach… I znów widok z telewizora w 13. Krew Peety na oślepiająco białych kafelkach. 
       Wszędzie biel… Wstała. Walcząc ze łzami, pobiegła do wyjścia, gdy nagle poczuła czyjąś rękę na ramieniu. Jasna sukienka, pobrudzona u dołu lśniła w ciemności, zielone oczy zamgliły się w oparach łez. Jedna z nich spłynęła, gdy Felicity cicho, ledwo dosłyszalnym głosem szepnęła:
       - Wiesz… Katniss, tak naprawdę, siedziałaś na lepszym krześle.
       
       
       Młoda dziewczyna ze szlochem rzuciła się do drzwi.

piątek, 30 sierpnia 2013

List, którego nikt nigdy nie przeczytał

Drogi Cato,
Piszę do Ciebie już dziś, w dniu Dożynek. Godzinę temu ja zastąpiłam jakąś dwunastolatkę, a ty Avona. Jeśli przeżyjesz, zabije Cię – wiesz, że chciał pojechać. Godzinę temu patrzyliśmy sobie w oczy. „Jeśli się zgłosisz – powiedziałeś wtedy – zgłoszę się razem z tobą”. Dotrzymałeś słowa, chociaż Ci zabroniłam. Nigdy nie robisz tego, co ci się każe, prawda?
Proszę, nie myśl, że w ten sposób chciałam zagarnąć całą chwałę zwycięzcy dla siebie. Ja… Nie mogłabym patrzeć na Twoją śmierć, a tym bardziej Cię zabić. Tobie też chyba nie przyszłoby to łatwo.
Chciałabym mieć jakieś wspomnienia, które teraz spowodowałyby łzy. Chwile poza Ośrodkiem, gdy żadne z zawodowców nie deptało nam po piętach… Zostań przy mnie.
Cato, gdy będziesz czytał ten list, mnie już nie będzie.  Fizycznie, bo sercem cały czas będę z Tobą. Ty wrócisz, opromieniony chwałą zwycięstwa. Właściwie… Ja też wrócę. Nie martw się więc, bo i tak prędzej czy później to by się stało. Na arenie postaram się zapewnić Ci ochronę. Mimo wszystko, jestem całkiem dobra w rzucaniu nożami, choć tak często się ze mnie wyśmiewałeś. Zginę i tak, nie obwiniaj się. Nie wiem, od łuku, miecza, toporu, czy- jak na złość- noża, ale zginę. Z uśmiechem na ustach, bo dla Ciebie.
Prosiłabym, żebyś został przy mnie, ale to zbyt wiele. Kiedyś zrozumiesz… Jestem jednak straszną egoistką, więc proszę – na Igrzyskach słuchaj uważnie. Wtedy… Będę wołała Twoje imię, będę krzyczeć, może szlochać, pewnie się złamię. Ale Ty nie przychodź.
Wygrasz. Wiem to. Właściwie już wygrałeś, skoro to czytasz…  Wrócisz, pójdziesz pod jakieś drzewo, przed którym będzie kamień z moim imieniem. I dowiesz się.
Właściwie, co miałam powiedzieć? A, tak. Kocham cię. I zawsze będę przy Tobie. Nie zawiodę Cię, tak jak Ty nigdy nie zawiodłeś mnie.
Cato, to nie jest takie trudne. Po prostu Cię kocham.



                                                                                                          Twoja Clove

sobota, 24 sierpnia 2013

Wspomnienia ze starej knajpy

       - Leevy była niezwykła. - cicho rzekł Seth. - Po prostu. Rozumiesz?
       - Nie.
       Seth westchnął, jego granatowe oczy odnalazły szare oczy przybysza w płaszczu i kapturze. Poznali się tutaj, w obskurnej knajpie, pijąc za błędy i grzechy. Oboje pili za kogoś.
       - Wyobraź sobie dziewczynę z marzeń. Nie doskonałą, która ma doskonały charakter czy wygląd. Tylko taką prawdziwą, rzeczywistą. U mnie, gdy myślę o takiej dziewczynie, w pamięci od razu pojawia się widok Leevy. Była ładna - średniego wzrostu, o jasnych włosach i oczach. Bystra, potrafiła polować, razem ze mną pływała i ćwiczyła. Ona…
       Seth dostrzegł, że dłonie nieznajomego zaciskają się na kuflu, niebezpiecznie przechylając zawartość w lewo.
       - Nie jej wygląd liczył się dla mnie najbardziej, chociaż miło było na nią spojrzeć. Kochałem ją od podstawówki, od kiedy zaczęto nas karać za niewłaściwe zachowanie- płacz za rodzicami. Byliśmy z dwójki, najbogatszego dystryktu, więc dla dzieci takich jak my - naszych rodziców zabili Strażnicy Pokoju - były nędzne przytułki. Tam się wychowaliśmy. Ja miałem... - głos Setha załamał się, gorycz zacisnęła jego usta - misia, ona szmacianą lalkę. Dwa, trzy ubrania i poduszka - to był cały nasz majątek. Gdy skończyłem 16 lat, zabrałem ją do domu moich rodziców. Wtedy ja brałem udział w losowaniu po raz piąty, Leevy - po raz trzeci. Do dziś pamiętam ten bezradny wyraz twarzy, gdy wyczytano jej nazwisko. Była inteligentna i bystra, ale przeżyła ledwie cztery dni. Patrzyłem na ekranie, jak stal sztyletu przeszywa jej ciało. Moja ukochana, drobna Leevy, z którą miałem zbudować wspólny świat. Co zostało? Drewniana skrzynka, garść ziemi. Czy ty wiesz - wyszeptał. - Jaki jest najstraszliwszy odgłos na świecie? Dźwięk beznamiętnych grudek ziemi, uderzających o trumnę.
       - Wiem. - obcy nasunął kaptur bardziej zdecydowanie, teraz Seth nie widział nawet stalowego błysku tęczówek. - Ja kochałem raz. A raczej kocham. Nie ma dnia, w którym nie wspominałbym ostatnich chwil...
       - Ona.. Też zginęła? - cicho zapytał Seth.
       - Nie. Niestety, nie. Wolała żyć w bezustannej niepewności, niż umrzeć razem ze mną. Takie - czknął - życie.
       Seth czekał. Wiedział, że alkohol i rozpacz malująca się na twarzy nieznajomego wkrótce rozwiążą mu język.
       - Byliśmy przyjaciółmi. Nawet jeżeli ktoś sugerował coś więcej, nic sobie z tego nie robiliśmy. Oboje mieliśmy rodziny na wyżywieniu. Poznałem ją, gdy miała chyba dwanaście lat. Po miesiącach nieufności zostaliśmy sobie tak bliscy, jak to może być. Ale nie potrafiła w końcu przyjąć do wiadomości, że ją kocham - dłonie Gale'a drżały, wahał się, czy mówić o wszystkim.
       - Byliśmy rebeliantami, jak wszyscy tu. Prawie. Moim największym błędem... Było obarczenie jej ogromną odpowiedzialnością. Miała mnie zabić, jeżeli zostałbym pojmany. Widziałem jej rozpacz, cierpienie, strzała leżała na cięciwie... Nie brzęknął łuk, ale nawet w tym gwarze słyszałem dźwięk spadających łez... Nie potrafiła mnie zabić. Wtedy widziałem ją po raz ostatni. - mężczyzna zamknął oczy i poprawił kaptur, który zdążył osunąć mu się na ramiona. W ułamku sekundy Seth dostrzegł ciemne włosy i przystojną, męską twarz.
       - A gdzie jest teraz? - zapytał.
       - Gdzie...? Pewnie w dwunastce. Z nim. – Gale uniósł kufel do ust, barman z aprobatą patrzył, jak jednym haustem opróżnia kolejny kubek.
       - Leevy teraz jest w innym świecie. Pewnie lepszym, chociaż i tak nie możemy narzekać. To wszystko… - Seth ogarnął wzrokiem knajpę, zapitych facetów chlejących do lustra, i wzruszył ramionami, zaciskając pięści. - Ja tak nie skończę. Piję za błędy, nie za moją miłość.
       - A u mnie to to samo. – Gale prychnął cicho, gdy młoda barmanka podeszła z nową porcją „zapomina cza”. Odwrócił się od Setha, przyciągając zaskoczoną dziewczynę i sadzając ją sobie na kolanach. Lekko odrzucił głowę w tył, kaptur opadł na ramiona. Ciemne włosy chłopaka przysłoniły twarz blondynki, gdy pocałował ją w usta - barmanka śmiała się, zachwycona niespotykaną urodą Gale’a.
       - Won. – obok pojawił się znikąd barczysty, wysoki chłopak. Złapał dziewczynę za rękę i odepchnął na ścianę. – Chcesz się tłumaczyć czy od razu załatwimy to inaczej?
       - Spieprzaj – Gale z hukiem odstawił kufel, rzucając ironiczne spojrzenie tamtemu. Ręką szeroko utorował sobie drogę, rozgarniając ludzi. Już po chwili był na zewnątrz, dłonią zagarnął nieco śniegu i przyłożył go sobie do czoła. Czuł potworny ból w głowie, nieporównywalny jednak do bólu w sercu. Litry alkoholu pomogły stępić i jedno, i drugie. Nagle przed oczami mignął mu długi, brązowy warkocz, czarny płaszcz i szara czapka. Jęk udręczenia wyrwał się z piersi chłopaka. Z szaleństwem w oczach pobiegł nad most.
       Po co się męczyć? I tak w końcu na jedno wyjdzie.

Co i jak?

Po pierwsze i najważniejsze - blog nie będzie składał się z jednej, kontynuowanej w rozdziałach historii o tematyce z trylogii Igrzysk Śmierci- zazwyczaj rezygnuję z dłuższych tematów po max. 2 tygodniach. Tak więc każda notka będzie zawierała inne, krótkie lub długie fanfiction, uzupełnienie, lub wydarzenie oczami innej postaci.
Po drugie - bardzo zależy mi na opiniach i podsuwaniu tematów o nowym ff - nie musi to być szablonowe Peetniss, Fannie lub inne popularne parringi. Jeśli jakaś propozycja będzie wyjątkowo ciekawa, na pewno coś na ten temat się pojawi :D
To chyba tyle. Teraz mogę tylko życzyć miłej zabawy ;)
May the odds me never in our favour!