niedziela, 1 września 2013

Cmentarz wspomnień


      
      Emily. Jedno imię z tysiąca, jedna twarz wśród setek.
      Tak różna, tak odmienna, tak wyjątkowa.
      
      ***
      
      
      
      - Emily, kochanie, obudź się… - wyszeptał miękki, cichy głos. – No dalej… 
      Śpiąca na rozkładanym łóżku kruczowłosa dziewczyna nawet nie drgnęła. Akurat znajdowała się w samym środku tajemniczej, nieznanej Europy, gdzie dokonywała wielkich odkryć. 
      - Emily… Wstawaj… 
      Tym razem była reakcja. Dziewczyna gwałtownie wyszarpnęła głowę spod poduszki, rozburzając jeszcze bardziej czarne loki, otworzyła zaspane oczy i powiedziała jasno i dobitnie:
      - Śpię. Won.
      - Ciii…. Wiem, że śpisz, natomiast wiem też, że spać nie powinnaś. Dzisiaj… Twój ostatni rok, kochanie.
      Senność momentalnie się ulotniła. 
      Faktycznie; dziś był ostatni dzień, w którym musiała drżeć o swoje życie, powierzone białym karteczkom. 
      - Posłuchaj – mruknęła, wciąż zaspana. – Nie wiem, jakim cudem tu się dostałeś, mówiłam też, żebyś tak do mnie nie mówił. Ale skoro już jesteś, to wyjdź. W sensie… Muszę się przebrać. Umyć. 
      Siedzący na skraju łóżka chłopak podniósł głowę i natychmiast ją pochylił, lekko się zarumieniwszy.
      - Tak. Już idę – odrzekł, po czym wyszedł, cicho zamykając drzwi. 
      Budził w niej tak wielkie poczucie winy… Nie potrafiła nie żałować.
      
      
      ***
      
      
      
      Emily odetchnęła, gdy drzwi się zamknęły. Wciąż nie do końca rozumiała, co stało się w jej życiu w ciągu ostatniego roku.
      Zaczęło się dawno, dawno temu. Tak dawno, że Emily zdążyła zapomnieć już twarz matki, o głosie nie wspominając. Jeden wypadek przekreślił spokojne życie ich rodziny, jeden wypadek sprawił, że dwójka dzieci do dziś wzdryga się na widok poduszkowca. Jeden wypadek sprawił, że Emily zamknęła się w sobie, zamilczała, oddaliła od siebie uczucia. Była… Obojętna. 
      I jeden dorosły.
      Ojciec Emily był człowiekiem miłym, delikatnym, pełnym taktu i wyczucia, honorowym, idealnym mężem i ojcem. Jednak w dniu, kiedy stali nad grobem po raz pierwszy, nawet malutkie dzieci wyczuły, że coś się zmieniło. Coś pękło, zniknęło, ulotniło się. Na początku nie było to nic takiego. Ojciec stopniowo odzyskiwał pogodę ducha i wiarę w świat, co tydzień nie zapominając jednak o wizytach u żony. Troszczył się o córkę i syna, starał się, by mieli wszystko, bladł na samo słowo „dożynki”. Nadal był idealny.
      Rok temu, w lipcu, pozory zniknęły. O rok starszy brat Emily został posłany do szkoły z internatem, z której nie wracał nawet na święta, dźwięk jego imienia zatarł się w ścianach ich domu. A Emily… 
      Pierwszego dnia lipca, tak samo słonecznego jak dzisiejszy, gdy zeszła na śniadanie, w kuchni czekał ktoś jeszcze. Chłopak o szarej, pospolitej twarzy, nieśmiały, ze strachem w ciemnobrunatnych oczach. Nawet się nie przedstawił. To ojciec wtedy mówił; mówił coś o przyszłości, o planach, o dostatnim życiu, o tym, jak bardzo niepotrzebna jest miłość, wystarczy obowiązek. Z miłości zbytnio się cierpi – a ona, Emily, ma obowiązek.
      I obowiązkiem tym jest wyjść za cichego, szarego chłopca, wyjętego z szarego tłumu.
      Pamiętała, że nawet nie okazała zdziwienia. Nie krzyczała, nie płakała, nie spierała się. Po prostu… Odeszła za dom, w cień drzew, jedynych powierników. 
      Nie miała do kogo odejść, po wyjeździe brata nie miała nawet z kim swobodnie porozmawiać. Nigdy nie miała przyjaciół, koleżanek, nikogo bliskiego… Mimo, że kończyła właśnie osiemnaście lat. 
      Potem nastąpiła seria innych zmian – ojciec wyrzucił jej rysunki, połamał kredki i ołówki, zatarł najmniejszy ślad po jej talencie, jaki znalazł. Zniszczył wszystko.
      „Wtedy też się nie dziwiłam” – pomyślała Emily. 
      Potem dostała szare sukienki, odebrano jej kolorowe. Zniknął błyszczyk, zniknęły malinowe perfumy, zniknęły zeszyty szkolne. Wszystko.
      A ona zaakceptowała to, bo była kimś ponad szarość. Kimś, kto nawet w burej sukience, stojąc bez słowa obok innych, wyróżnia się. Miała – jak to się mówi – urok osobisty, jak kiedyś powiedziała jej mama. To pamiętała.
      - Moja malutka Mi, chodź tutaj, powiedz, obiecaj. Nigdy nie trafisz na Igrzyska, prawda? Prawda, maleństwo? – pytała, a ona sepleniła radośnie, nie wiedząc, co to te igrzyska. 
      Potem był wypadek, lata samotności, rysunki, którymi wypełniała czas i myśli… Aż pojawił się szary chłopak z szarego tłumu, wyglądający przy niej jak zwiędła stokrotka przy rozkwitłej róży. Szkarłatnej, bijącej w oczy szlachetnością koloru. 
      Tak inna. Tak wyjątkowa…
      

      ***
      
      
      
      - Emily… 
      Tym razem to nie szept wybudził ją z transu. Tym razem to pogłos, delikatne echo głosu kobiety z Kapitolu sprawiło, że się ocknęła.
      - Emily, chodź tutaj! – woła tamta, uśmiechając się szeroko do kamery.
      Poszła, niepopychana, dobrowolnie, równym krokiem. Nie dziwiła się. Zdmuchnęła zaplątany lok z oczu, odgarnęła burzę czarnych włosów. Stanęła na podwyższeniu wyprostowana.
      - Taaak… - mówi zakłopotana kobieta, wciąż czekając na jakąkolwiek odpowiedź. – A więc… Teraz mężczyźni – woła, po czym wyciąga jeszcze jedną karteczkę od której zależy czyjaś przyszłość.
      Wzywa kolejnego szarego chłopca.
      Nie, tamten nie jest szary. Tamten wyrywa się i biegnie do matki, która ze szlochem rozpacza nad losem. Płaczą, ich łzy mieszają się, by spaść na ziemię… Na buty Strażników Pokoju, znowu ciągnących chłopca, najwyżej piętnastoletniego, na podest. Chłopiec blednie i milknie, podobnie jak Emily.
      Milczą więc oboje.
      
      
      ***
      
      
      
      Pokój z burymi ścianami, kontrastującymi z pięknem roztaczającym się za oknem. Sady, lasy, pola, łąki… 
      - Dlaczego dotąd nie dostrzegałam tego piękna? – westchnęła.
      Klamka wydaje złowieszczy trzask, drzwi delikatnie się uchylają. Ojciec.
      Wchodzi do pokoju, na jego twarzy nie widać żadnych emocji. Łez również.
      Siedzą razem, razem milcząc, coraz bardziej się od siebie oddalając. Emily patrzy na burą ścianę, czując, jak odpływają uczucia, jak znika w niej człowieczeństwo… Zostaje rezygnacja i akceptacja, bez zdziwienia. 
      Milczą przez dane im pięć minut, a wspólne milczenie ich nie przybliża. W ostatniej sekundzie, gdy Strażnik Pokoju otwiera drzwi, ojciec nagle patrzy córce w oczy, identyczne z oczami matki. Krzyczy coś, wyrywa się, ale czas się skończył.
      Szary chłopak nie przychodzi. 
      Nikt więcej nie przychodzi.

      
      ***
      
      
      
      Prowadzą ich, Emily i chłopca, do pociągu. To tutaj poznają ekipy, to tutaj zacznie się ich koszmar. Jego. Jej dawno się zaczął.
      
      
      
      ***
      
      
      
      - Witaj. Mam na imię Yann – powiedział niewysoki, jasnooki szatyn, wstając. 
      A gdy on wstał, jej serce zamarło. 
      Zamarło, utrudniło oddychanie, powlekło policzki bladością, by zacząć bić w przyspieszonym tempie. Teraz bladość zastąpił rumieniec, Emily poczuła smak goryczy, wyczuwalny w każdym jego geście. Świat wokół przestał istnieć, zniknęli inni ludzie z Kapitolu, jej partner z dystryktu, zniknęło wszystko. Został on, spowity w cień czerni.
      Yann był z Kapitolu, to oczywiste. Eleganckie, czarne ubranie, czarne buty, uczernione oczy – tylko czupryna była koloru orzecha. 
      Był cały czarny, tylko włosy miał brązowe. A Emily stała, wpatrzona w swojego anioła stróża, który był jej przeznaczony, który miał przygotować ją na śmierć.
      Wreszcie spojrzała w niebieskie oczy, spojrzała i zarumieniła się jeszcze silniej – we wzroku tamtego zobaczyła odbicie swojej duszy. Zobaczyła tęsknotę i żal, smutek i pragnienie zemsty, które zdławiła bezsilność. Zobaczyła siebie sprzed kilku lat, bezbronną, małą dziewczynkę bez mamy – i zapragnęła pokierować nim, pokazać, jak nie zgubić się w labiryncie rozpaczy. Pragnęła pokazać, że nie musi być tak jak z nią – z nią, która zagubiła się dawno…
      Chciała pomóc mu odnaleźć drogę, nic o nim nie wiedząc. A on odwrócił wzrok.
      
      
      ***
      
      
      
      Wreszcie zostali sami. Odeszli Kapitolińczycy, odszedł chłopak z dystryktu, odeszli starzy, niedowidzący i głusi mentorzy. Został on, spowity w cień czerni.
      - Masz na imię Emily – stwierdził. 
      Natychmiast zapamiętała brzmienie jego głosu, sama nie śmiejąc się odezwać.
      - Ale imię to nie wszystko… Chciałbym dowiedzieć się o tobie więcej. Ale nie mogę. Chciałbym wywiązać się z obowiązków, ale tego też nie mogę. Od tamtej chwili… Nic nie mogę. Dlaczego?
      Przygryzła wargę, próbując zmobilizować siłę woli i odsunąć się jak najdalej. Yann wcale jej tego nie ułatwiał.
      - Nie cofaj się – poprosił prawie niedosłyszalnie. – Zostań. Muszę… Muszę ci się przyjrzeć.
      Posłusznie stanęła w miejscu, czując, jak rozpalona krew krąży po całym jej ciele, jak rozgrzewa każdą tkankę, roznieca ogień tam, gdzie kiedyś było miejsce na uczucia. Podchodził coraz bliżej, torturując jej zmysły, oszałamiając.
      Nie mogła oprzeć się pokusie, cofnęła się jeszcze raz. I poczuła, że za plecami ma ścianę. Stylista powoli uniósł rękę, odgarniając jej włosy z twarzy.
      - Znam twoje imię od kilku minut – wyszeptał. – I nie potrzebuję więcej.
      Delikatnie dotknął jej policzka, ścierając niewidoczną łzę. Objął jej twarz dłonią. Westchnęła, czując bruzdy i zagłębienia, blizny i zadrapania na szorstkiej ręce Yanna. Poruszył kciukiem, śledząc trop kolejnej łzy, tym razem jak najbardziej prawdziwej. Stali tak długo, milcząc, wpatrzeni w siebie, odkrywając siebie.
      Yann pochylił się, z bliska jego oczy były koloru rannego nieba. 
      - Dlaczego…?  Dlaczego ten świat jest tak…
      - Ćśśś… Nie pytaj, dlaczego. Tak po prostu jest. Ja… - zaczął, po czym natychmiast umilkł. 
      - Ja też boję się pokochać. Ja też boję się zaufać. Emily… - szepnął.
      Ich twarze dzieliły milimetry.
      Po raz setny spojrzała mu w oczy. 
      - Nie ufaj mi. Nie ufaj nikomu… A zwłaszcza mi. Pamiętaj – wyszeptał. Głos załamał mu się przy ostatnim słowie, czyniąc z niego niezrozumiałe mruknięcie.
      Odsunął się gwałtownie, po drodze potykając o krzesła.
      - Nikomu – powtórzyła w ciszy pustego przedziału. – Nikomu. 
      
      
      ***
      
      
      
      Strach i ból. Okrutna nadzieja i rozczarowania.
      Yann odwrócił wzrok od ekranu, na którym emitowano transmisję na żywo. Drugi dzień, kolejna noc pełna koszmarów, gdy już udawało mu się zasnąć. 
      Przez te dwa tygodnie unikał jej, uciekał jak tchórz, czasem krył w pierwszych lepszych pokojach, żeby nie utrwalać sobie w pamięci jej obrazu. Bał się.
      Z jednej strony liczył na to, że naprawdę odejdzie, że Emily zapomni, wyrzuci go z pamięci. Z drugiej… Nic nie bolało tak jak obojętność w jej oczach, jak to, że nie prosiła, nie zatrzymywała, że pozwoliła odejść. 
      Teraz, patrząc na jej walkę o życie, Yann wpatrywał się w telewizor, rozpamiętując szanse, kiedy mógł jej powiedzieć. Kiedy mógł coś zrobić, cokolwiek. Choćby dlatego, żeby miała dla kogo wracać.
      Kiedy zza kurtyny na podeście patrzył na szary tłum, od razu wiedział, na kogo padnie los. W jakiś niewytłumaczalny sposób dziewczyna w ciemnej sukience, uczesana bez wprawy, bez ozdób na ubraniu i twarzy wyróżniała się z bezbarwnych szeregów. Nie urodą i nie strojem, nie wzrostem i nie sylwetką. Teraz wiedział, co ją wyróżniało. To, że nie miała nic do stracenia. 
      Miał ochotę krzyczeć, szlochać, rozpaczać. Ale nie mógł nic. Dlatego, że on też zapomniał, czym są uczucia, gdy świat zawalił mu się dziesięć lat temu podczas słynnego wybuchu w Laboratorium Kosmetycznym. On sam cudem uniknął śmierci, która jednak naznaczyła go swym dotykiem.  Od tamtej pory wszyscy, których odważył się pokochać, odchodzili. Pies zginął, siostra umarła, jedyny przyjaciel został wylosowany. A on, głupi, nie godził się z tym, wciąż chciał kochać.
      Jedno spotkanie z Emily uświadomiło mu, jak wielkim był głupcem. 
      Zamknął oczy, słysząc głośny dziewczęcy krzyk. 
      Nie mógł tego znieść. Nie chciał, nie potrafił patrzeć na jej śmierć, razem z nim umierała ostatnia cząstka jego duszy. Powoli, w cierpieniach, gasła, jak płomień jej życia. 
      Dziewczyna na ekranie krzyknęła znowu. 
      Yann spojrzał, jego oczy rozszerzyły się. Czarne loki miały krwawe pasemka, zielone oczy błagały niewidzialnego mordercę.
      - Nie.
      
      
      ***

      
      
      - On…? Nie, niemożliwe…
      - Mówię ci, tak było!
      - Ależ bzdura, po prostu coś przedawkował albo się zatruł. Nie…
      - Te trybutki robią się coraz bardziej bezczelne…
      
      
      
      ***
      
      
      
      Sto lat później, kiedy po arenach po arenach Głodowych Igrzysk nie został kamień na kamieniu, gdy granice między dystryktami zatarły się, a przyszłość nabrała barw, nikt nie pamiętał.
      Żaden szary chłopiec i żadna szara dziewczynka, którzy nie byli już bezbarwnymi dziećmi, nie miała po co przyjść na mały cmentarzyk i sercem odczytać historię zawartą w dwóch imionach.
      Nikt nie przychodzi, nikt nie pamięta o cmentarzyku, na którym pogrzebane są wspomnienia o mrocznym czasie Głodowych Igrzysk. Wspomnienia, które są niewygodne, przy których trzeba płakać, bo inni płaczą…
      Nikt nie przychodzi, żeby zetrzeć niewidzialną łzę czasu, żłobiącą przepaść pomiędzy dwoma nagrobkami. Oni są tam sami, i może im się to podoba. Może.
      A może nie, ale nie skarżą się, bo istnieją jednak znacznie gorsze zabawy.


_____________________________________________________
meh, taka jakaś melancholia ;__; chyba jestem masochistką, bo pisanie tego typu rzeczy i przeżywanie tego całego smutku daje mi jakąś radość, masochistka ;_________;

3 komentarze:

  1. Po raz kolejny mnie wzruszyłaś ;; Piękna historia. Dużo przeżyć bohaterów. Podoba mi się twój styl i mam nadzieję że będziesz dodawać tak często jak teraz ;3 Teraz czekam na urywek z dalszego życia Gale! ;3 Może zobaczy córkę Katniss? Czekam i mam nadzieję że jeszcze do jego wątku wrócisz :')

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hmm, moje historyjki są raczej krótkie, tylko ta się jakoś tak wyłamała, ciężko mi później pisać o tym samym - ale Gale (♥) to oczywiście wyjątek, tak więc nie znasz dnia ani godziny XD

      Usuń
  2. Świetnie! <3
    Czekam na coś z Finnickiem ^-^
    Pozdrawiam
    Slendy

    OdpowiedzUsuń