środa, 11 września 2013

Kropla w morzu

     Każde Igrzyska przynoszą cierpienie i ból. Każde pogrążają w rozpaczy. Niektóre są łaskawe dla zwycięzców, którzy wrócili bez poważnych obrażeń. Inne nie.
     Ale na sto Igrzysk, w których tak naprawdę przegrywa każdy, trafia się jeden prawdziwy zwycięzca. Na morze smutku trafia się jedna łza radości.
     Bo zawsze znajdzie się coś, za co warto walczyć. Aloé nie zapomniała.
     Siedziała na drewnianym, twardym krześle, z drżącymi dłońmi na poręczach. Powieki opadały na niebieskie, obwiedzione czerwonym konturem łez oczy. Naprzeciwko niej siedział mężczyzna, nieco starszy, chociaż nikt nie dałby obojgu więcej niż siedemdziesiąt lat. Cisi, zapomniani, żyjący w innym świecie.       Szczęśliwi.
     Sens ich życia miał imiona.

     ***
     - Myślałem, że już nigdy więcej cię nie zobaczę - wyszeptał.
     Rudawe loki Aloé tłumiły wstrząsający nim szloch. Jego łzy spływały po twarzy dziewczyny, mieszając się z jej własnymi. Razem płakali nad tym, co utracili, i nad tym, co właśnie zyskali.
     - Nigdy... Nigdy więcej nie dam ci odejść - szepnął.
     Przycisnął ją do piersi, na chwilę zapierając dech. Feeria uczuć wybuchała w jego duszy, wywoływała szybsze bicie serca, kazała mówić, mówić, mówić...
     I mówił, słowami chcąc wynagrodzić jej stracony czas, to że mogła zginąc, nie wiedząc.
     Mówił cicho i spokojnie, resztą woli powstrzymując uczucia. Mówił nieskładnie i urywanie, za chwilę zaprzeczał sam sobie, śmiał się, płakał, nie pozwalał jej wyśliznąć się z ramion nawet na chwilę.

     Wreszcie zamilkł, głaszcząc jej włosy, milczeli razem, wsłuchani w bicie swoich serc. Oddychali w tym samym rytmie, nie chcąc uronić żadnej chwili spędzonej we dwójkę.
     Ona, zwyciężczyni Igrzysk, i on, który w życiu nie osiągnął nic.
Każde z nich chciało kochać.
     Stali razem, odkrywając siebie na nowo. Chłonęli swój widok, dotykali rysów twarzy, jakby chcieli na zawsze zapamiętać to, jak wyglądali, kiedy w ich życiu zaczął się nowy rozdział.
     - Nie pozwolę ci odejść - powiedział jeszcze raz, słowa ginęły w zapadającym mroku. - Nie pozwolę.
     Patrzyli sobie w oczy. Błękitne chciwie wpijały się w szare, szare czytały w błękitnych. Ich miłość była namacalna, aż iskrzyło od niej powietrze, chociaż dziewczyna nie odzywała się, a chłopak mówił rzeczy tak banalne, tak sentymentalne, tak staroświeckie, oklepane...
     I każde słowo ożywało, nasycone jego głosem.
     Aloé tylko patrzyła, uczyła się go na pamięć, obserwowała każdy ruch.     Tęsknie wodziła palcami po jego dłoniach, twarzy, zarysach mięśni.
     Byli tacy młodzi, zakochani, byli jedynymi ludźmi na świecie. Byli sobie przeznaczeni, i nic nie mogło zagrozić ich miłości.
     Tak przynajmniej myśleli.
     Chase i Aloé, których złączył los, którymi bawił się niczym marionetkami. Rozdzielał, pozwalał zaznać narkotyku bliskości, znowu oddalał, by w końcu zakończyć bezsilną walkę, w której nienawiść była z góry przegrana.

     - Nie zostawię cię, nie będziesz już sam...
     - Wiem. I... - zawahał się. Ale to był ten czas. - Kocham cię.
     Pociągnęła nosem, zagryzła wargę, odwróciła głowę.
     I znowu rzuciła mu się na szyję, objęła go z całej siły.
     Podniosła głowę, uderzając nosem o jego brodę.
     - Przecież wiesz - szepnęła.
     Chase uśmiechnął się. Wziął jej twarz w obie dłonie, zakrył, rozmazując łzy, delikatnie starł je kciukami, pogładził po włosach, nachylił się do jej ust.
     - Wiem.

     Byli tak nierzeczywiści, że aż prawdziwi. Trwali tak długo. Były trudy i przeszkody, wspólnie przebywali drogę, której nie podjąlby się nikt podróżujący samotnie.
     Ale oni byli razem.
     Zdradzę wam tajemnicę, ale pewnie nie uwierzycie. Przetrwali. Ich miłość przetrwała. Nie każda bajka kończy się szczęśliwie. Ale raz na jakiś czas... Nawet w latach nienawiści i okrucieństwa, podczas Głodowych Gier, w których dzieci zabijały dzieci, musi istnieć dobro.

     Co z tego, że już ich nie pamiętasz. Co z tego, że może nie mieli na imiona Aloé i Chase, tylko zupełnie inaczej.  To nic, że teraz ich groby są na dwóch końcach świata, że nikt nie wie, kim byli i dlaczego los pozwolił im zestarzeć się razem.
     To nic, że nie interesuje cię to, czy nawet po siedemdziesięciu latach nie obejmował jej twarzy ręką, już naznaczoną zmarszczkami i ocierał łzy. Oni nie potrzebują zainteresowania. Nadal potrafią cieszyć się z siebie. Nadal żyją dla siebie.

     To nic, że ty o tym nie wiesz. Nawet tam, w Panem, zapomniano.
     Lecz gdyby... Gdyby kiedyś nastały lepsze czasy, gdzie lato straciłoby posmak krwi, gdzie dzieci byłyby dziećmi - może tam działoby się inaczej.
     Może kiedyś więcej będziesz takich ludzi. Nie musisz o nich pamiętać. Ale kiedyś może i ty będziesz jednym z nich.

______________
ktoś kiedyś zarzucił mi, że żadne z moich opowiadań nie kończy się szczęśliwie. no więc macie małe zadośćuczynienie :D
btw, kogo oprócz mnie szlag trafia bo nie ma akapitów w bloggerze? ^^
/wi.
/gynvaelwedd (~dziecko lodu/ zimy)

1 komentarz:

  1. Piękne *-* Po raz kolejny wzruszające ;; Świetnie napisane szczęśliwe zakończenie (choć za takimi nie przepadam xdd) i po prostu to jest boskie ;; *-* teraz czekam na coś z Peetą i Katniss ^^ coś dramatycznego ;; najlepiej żeby to było coś w rodzaju Romea i Julii że oboje popełnią samobójstwo ;; Mam nadzieję że coś takiego napiszesz i czekam ;; Weny!! ;D

    OdpowiedzUsuń