Peeta odkaszlnął, starając się wypluć popiół i pył. Niestety,
resztki świata, właśnie dogasające, postarały się, by je zapamiętano.
Zamknął oczy i chciał umrzeć, ale wciąż żył. Jak na złość.
Był październik, miesiąc zimna, spadających liści, dżdżu i wiatru.
Właśnie wtedy świat wybuchnął. Iskry sięgnęły gwiazd, wyprzedzając w drodze do
nieba tysiące niewinnych dusz.
To nie był sabotaż. To nie było wojsko, poplecznicy Snowa ani
Coin. To było dzieło pojedynczego szaleńca, który zmienił całe Panem w ruiny,
ogień i proch.
Peeta najpierw myślał, że wybuchnął pożar. Potem przypomniał sobie
płomienie areny. A potem była już tylko ciemność.
Obudził się pośród mroku nocy, bez żadnego punktu odniesienia.
Odczołgał się od ogniska, które kiedyś chyba było domem, odsunął od
porozrzucanej odzieży, widocznej w łunie ognia.
Przetrwał tak dwa dni, dwa długie sny, dwa długie koszmary, z
których bał się wybudzić. Przetrwał mimo wszystko, a drugiego dnia zaczęła
rozwiewać się mgła, odsłaniając najgorszy widok, jaki kiedykolwiek oglądał.
Powykręcane ciała, odrzucone, przygniecione twarzą do ziemi, które bał się
odwracać. Nie potrafił nawet odejść dalej, od miejsca, które na kilka lat stało
się jego domem. Od ludzi, których pokochał. Którzy zniszczyli i osłabili go swą
miłością.
Nie chciał ich znaleźć.
Tułał się tak kolejne dwa dni, osłabiony, nie mając sił na
myślenie, powoli przestając odróżniać prawdę od fikcji, widząc przed sobą ojca,
braci, małą szatynkę, której chyba nie znał… Śnił na jawie.
Wtedy, gdy przed oczami zaczęły tańczyć mu czerwone i czarne
plamy, Peeta upadł na kolana. Upadł i błagał, krzyczał niezrozumiałe słowa,
szeptał o czymś, czego nie wiedział nikt inny, prosił, płakał, przygryzał wargi
do krwi. Czuł, że jego śmierć jest blisko, i walczyły w nim dwa uczucia – chęć
odejścia, stania się kolejną ofiarą nienawiści, poddania się bez walki – i chęć
przetrwania, zakodowana w każdym człowieku.
Kiedy podjął już decyzję i zapłakał po raz ostatni, pojawił się
Ktoś.
Ktoś miał długie, ciemne, zwichrzone włosy, szarą twarz i mnóstwo
zmarszczek, które widział jakby przez mgłę. Ktoś utykał na lewą nogę, z
zakrwawionym bandażem na prawym nadgarstku. Był sam.
A Peeta zawodził i szlochał nad ruinami świata, który pomagał
tworzyć, nad tragedią, która postanowiła zemścić się na nim za ocalenie kilku
istnień. Teraz pozostali tylko nieliczni na Ziemi, tacy jak Ktoś. I on,
samotny, jeden jedyny, by Śmierć mogła nasycić żądze jego rozpaczą, by mogła
patrzeć jego oczami na zmasakrowaną rodzinę. Śmierć śmiała się okrutnym,
rozpaczliwym śmiechem. Tryumfowała ponad wszystko.
Mężczyzna, który kiedyś miał na imię Peeta postanowił umrzeć,
zwinął się w kłębek, zamknął oczy, pozwolił sercu na ostatnie bicia.
I wtedy przyszedł Ktoś, z manierką brudnej wody i czymś, co
smakowało jak surowe mięso. Ktoś cierpliwie poił go, karmił i opatrywał, a
Peeta wciąż szlochał.
Dopiero wtedy, gdy nastała noc, a nieznajomy rozpalił ognisko, Peeta
odzyskał świadomość. Podkradł się do niego od tyłu, wyszukawszy przedtem
odpowiednio ostry kamień.
Ktoś złapał go za rękę, wykręcając mu ją i prawie łamiąc. Mimo to
nie odszedł od ogniska, nie przerwał pracy przy jakimś drobnym zwierzęciu.
- Czy wiesz, na kim pali się twoje ognisko? – wychrypiał Peeta. – Na
czyim ciele siedzisz?
Ktoś nie zareagował.
Peeta pytał jeszcze setki razy, czasem krzycząc, czasem szepcząc,
wciąż jednak nie uzyskując odpowiedzi. W końcu i on dał za wygraną.
Położył się pod kamieniem, odsuwając jak najdalej od ognia. I
spał.
Musiał spać długo, gdyż pierwszym, co zobaczył po otwarciu oczu
było rozgwieżdżone niebo. Od tysięcy lat nie oglądał tak czystego, wolnego od
popiołu nieba i tylu konstelacji. Ze łzami w oczach rozpoznawał je, liczył,
zdławiał wspomnienia.
Na początku zapomniał o Kimś. Ale Ktoś przyszedł, gdy Peeta się
obudził, znowu podał mu wodę i ociekające czymś brązowym mięso. I Peeta jadł i
pił, znowu pytał, oskarżał i dziękował, i znowu nieznajomy nie odpowiadał.
Po kolejnych kilku dniach nareszcie mógł wstać. Podniósł się,
powoli rozprostował obolałe kości, wyłamując sobie stawy. Bolało, ale to był
ból życia.
I znowu uderzył w niego okrutny obraz rzeczywistości, pustka i
pył. I Ktoś.
Kiedy obudził się tamtego dnia, Kogoś przy nim nie było. Niedaleko
stała manierka z wodą, ale dookoła nie było ani śladu po nieznajomym.
Z grymasem bólu odkrył, iż proteza jest w jeszcze gorszym stanie
niż reszta ciała. Nie potrafił przejść nawet kroku, nie doznając nieludzkiego
cierpienia. Właśnie w tej chwili znowu pojawił się Ktoś. Podtrzymał go, pomógł
mu usiąść, i odszedł, cały czas milcząc i nie zwracając uwagi na kolejne
pytania.
Wrócił po godzinie, dzierżąc długi kij. Podał go Peecie i postawił
go na nogi.
Kiedy stali tak naprzeciw siebie, Peeta starym nawykiem z dawnego
życia spojrzał mu w oczy. Szare, zmęczone, pełne rozpaczy i zawiści. Oczy jego
wybawcy, wciąż zazdrosne.
- Dlaczego…?
- Bo tak trzeba – odpowiedział cicho Ktoś, powoli zdejmując rękę z
jego ramienia.
Stali tak jeszcze przez chwilę, dwaj rozbitkowie na bezludnej
wyspie, ocaleni z katastrofy, w której powinni zginąć wszyscy.
A potem Ktoś odszedł, i Peeta został sam.
Spał i żył na ruinach swojego świata, pustelnik pośród
niegasnącego ognia.
Żył tylko po to, żeby kiedyś przyszedł jakiś chłopczyk i jakaś
dziewczynka i zapytali o to, jak było. Żeby usiedli, ze śmiechem wskazywali na
jego zmierzwione włosy. Przyznali mu rację, zmieszali Kogoś z błotem, skazali
go na śmierć słowami i unieważnili wszystkie jego dobre uczynki.
Ale nikt nigdy nie przyszedł.
_________________________________________
Kotna, proszę bardzo, Koniec i śmierć specjalnie dla Ciebie ;* :D trochę inny, ale zawsze xD
btw, tytuł nie jest jednoznaczny. Naprawdę kończą mi się pomysły dotyczące Igrzysk, i nie potrafię już przywołać tej początkowej weny... Chyba po prostu mija mi czas fascynacji Igrzyskami ;________;
i zasadnicze pytanie: jak żyć, co pisać, panie premierze?
pytam serio ;_;
;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;
OdpowiedzUsuńWIEM ŻE TO GALE. WIEM ;-; ;-; ;-; ALE. NO. YH YH YH. ;-; + leciało akurat arrival to earth i się wzięłam poryczałam ;---------------------; eh eh eh ;---; weź no to było na prawdę świetne ;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;; tylko brakowało mi bardziej szczegółowego opisu zwłok ludzi (szczególnie katniss ;-; kckckc ;-;) + Może napisz coś co było przed wojną i igrzyskami? ;---; + WENY ;------; POZDROWIENIA I WGL ;-----------; + DZIĘKI ;;;;;;;; AKURAT W PAŹDZIERNIKU? ;-; MOŻE JESZCZE CZWARTEGO ;---; BYŁOBY ZAJEBIŚCIE. ;-; NA URODZINY DOSTAĆ ŚMIERĆ KATNISS I MĘCZARNIE PEETY FĘK JU SOŁ MACZ ;---;
co ja zrobię że tak bardzo uwielbiam Gale'a :D
Usuńheeej ! Napisałabys cos romantycznego o katniss i peecie ? Bo piszesz zajebiscie *.* narazie wale z anonima ale kiedys napewno sie ujawnie ;P
OdpowiedzUsuńsiemasiemasiema :> popieram anonima- napisałabys cos sUodkiego o peecie i katniss ? :3 PEETA TEAM RLZ! Hahahah :D przeczytałam twojego bloga i stwierdzam: ZAJEBISTY ;___; Kurde masz talent siostra :D mam nadzieje ze cos o nich naskrobiesz... Pozdrafiam C:
OdpowiedzUsuńNAPISZ KAWAŁEK CHOCIAŻ 74 IGRZYSK OCZAMI PEETY ;(
OdpowiedzUsuń~katniss w ogniu
dziękuję Wam wszystkim *-* i to się właśnie nazywa motywacja xD
OdpowiedzUsuńale uprzedzam, że właśnie dlatego unikam scen romantycznych - po prostu mi nie wychodzą ;___; taki pech, skrzywienie w kierunku horrorów xD
ale obiecuję, że spróbuję :d
oj wez przestan :) na pewno swietnie ci wyjdzie *w* z takim talentem to ty bys mickiewicza na kolana powaliła :D proboj kochana proboj i wstawiaj szybciutko nn :3 czekam z niecierpliwoscia jako ze rowniez kocham sceny romantyczne z peetą i katnis *-* a moze wyjdzie ci cos "pikantniejszego" ? Haha xD Pozdrawiam, >zielona<
UsuńBrawo ;)
OdpowiedzUsuń